czwartek, 21 stycznia 2016

Meksykański Król Sprzedaży [Franek]


Chacaua, pierwszy stycznia. Wstajemy nie aż tak rano, żeby z naszej chatki na piasku pójść na nieodległą plażę. Kury dzióbią coś między nogami, psy już leniwe, bo świeci słońce, ptaki ciągle gadają, bo jeszcze niezbyt mocno. Na hamaku wisi Król Sprzedaży. Tego akurat jeszcze o nim nie wiemy. Póki co jest trochę mężem gospodyni, trochę dozorcą, trochę ojcem dzieciom. 
- Chcecie zobaczyć świecący plankton?
- No nawet chcemy
- To chodźcie dzisiaj, płynę z kumplami na lagunę. 
- hmm
- Będą też ptaki, piękne widoki.
- Dobra.
- 100 pesos od osoby.
Dzień na plaży, książka, woda, maska, rurka. O 17.00 stawiamy się na zbiórkę. Król Sprzedaży leniwie wstaje z hamaku, bierze rower i rusza do łódki. Podbiegając próbujemy za nim nadążyć.

Łódka nie za duża, trzy ławki, zmieści się po dwie osoby na każdej. Jedno małe wiosło, płyniemy pod inną chatkę. Tam Król-teraz-Kapitan przeorganizowuję łódkę, układa równo sieć (co jest trochę dziwne), przynosi dwa duże wiosła. Jego „kumple” to trójka turystów ze stolicy, poznał ich dzień wcześniej. Wiek między 25 a 35, na pokładzie czują się jak ryby w łódce. Tzn. wiercą i co rusz przechylają w sposób nieskoordynowany. 
Dostajemy wiosła i zaczynamy machać. Machać, a nie wiosłować, z początku tak to właśnie wygląda. W przeciwieństwie do innych łódek nie mamy silnika. Ekologia, zrównoważona podejście, ekoturystyka. Ptaki, drzewa, ryby…. 
- Wiosłujemy! - przygania do porządku Król. Z tego powodu nie bardzo mamy zdjęcia z tej wycieczki. Po pierwsze, trzeba było wiosłować. Po drugie, wiercący się koledzy wprowadzali nerwową atmosferę względem sprzętu elektronicznego. 

Po 40 minutach (już wiosłowania) dopływamy do dużej laguny. Na środku z wody wystaje drewniany znak „Zakaz połowów”. Stajemy przy nim. Słońce już nisko, a jak wiemy z poprzedniego wpisu, bliżej równika zmrok zapada szybciej. 

- To teraz jeszcze trochę poczekamy - informuje Król Sprzedaży i zabiera się za skręcanie grubego jointa. Koledzy ze stolicy ciągle kiwają łódką, nie pozostaje nic innego jak spakować aparat do wodoodpornego worka i pomóc Królowi z tym, co skręcił. Gdy zrobiło się ciemno Król zaczyna rozciągać sieć i wydawać komendy wioślarzom (tj. nam). Sieć żeby oglądać plankton? Wiosłujemy! Raz lewa, raz prawa, król pilnuje, żeby sieć (500 m) była rozciągnięta jak trzeba. A plankton? Spokojnie, będzie. Zataczamy krąg i znowu jesteśmy przy znaku. Król idzie popływać. Siedzimy, robi się zupełnie ciemno. Dookoła słyszymy, że inne łódki zbierają się już do domu, silniki pracują w najlepsze.
Kto wziął światło?! Nerwowo pyta Król Kapitan. Zupełnie nie widać nas w ciemności i ktoś mógłby nas rozpłynąć. Jeden z Meksykanów wyjmuje telefon i machając we wzór pijanego świetlika informuje innych, że tu gdzie jesteśmy coś jest. Coś raczej niezbornego i niezorganizowanego, ale jest. 
- Dobra, ściągamy sieć. Chłopaki wiosłują, żeby dobrze nas ustawić, król wyjmuje ryby z sieci, ja odbieram i kładę pod nogami. Co druga kłuje mnie w rękę, wtedy Król dodaje „ostrożnie, ta ma kolce”. Misia przerażona, kupka złowionych ryb tapla się pod naszymi nogami. Później dochodzi do nich jeszcze jeden wielki krab. Jeden z kumpli ze stolicy zaczyna go łaskotać po brzuchu i mówić „gili gili”, niektóre z ryb wydają naprawdę głośne dźwięki, dookoła łodzie bez przerwy prawie po nas przepływają. Chwile ukojenia znajdujemy w pięknym, gwiaździstym niebie. Po 45 minutach wyjmowania ryb połów zakończony.
- Dobra, teraz patrzcie - Król potrząsa siecią w wodzie, plankton się z nią zderza i rzeczywiście, świeci fluorescencyjnym światłem. Zrobione, wiosłujemy do domu. Po drodze (tzn. po wodzie) przylatują ptaki zainteresowane rybami, takie a’la mewy. Siadają na burtach, na dziobie i w końcu jednemu z wiosłujących kumpli na głowie. Po chwili zdezorientowania on wiosłuje dalej, a ptak siedzi w zaparte przez kolejnych 20 minut. Płyniemy bez światła, blisko brzegu, żeby nikt nas nie rozpłynął. Przy samym końcu mijamy w wodzie po kolana parę, która uznała, że najwięcej prywatności w Chacaua można zaznać właśnie w lagunie. Nie dzisiaj. Kurtuazyjnie odwracamy wzrok, Król patrzy w najlepsze, bo kobieta ładna, więc co ma nie patrzeć.
Dobijamy do brzegu, oddać wiosła, zapłacić 100 pesos, do widzenia. 
Następnego dnia ze swojego hamaka zaproponował nam, niedrogą, zupę rybną. Chwalił, że świeże. 

3 komentarze:

  1. Powinszować Królowi... siła robocza która do siebie dopłaca ... zdecydowanie MISTRZ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podróże kształcą! Wyjątkowo nowoczesne podejście, taki płatny staż, za który stażysta płaci

      Usuń
  2. Super wpis Francja, genialna przygoda!!!!

    OdpowiedzUsuń