środa, 11 października 2017

Wielka Wycieczka będzie jeszcze większa [część 5 - "czy tak właśnie wygląda poród?" / Misia]

Prawie nie spałam całą noc, cały dzień i kolejną noc. Bolał mnie brzuch. To nie były skurcze, więc zgodnie ze wskazówkami ze szkoły rodzenia nie pozostawało nic innego niż cierpliwie czekać. Podobno złe samopoczucie może trwać tygodniami. Ale ja mogłam być spokojna, bo już za tydzień będę to miała z głowy.  W końcu jestem umówiona na tę okropną cesarkę!

Szesnaście godzin non stop oglądałam piąty, szósty i siódmy sezon idiotycznego serialu i jednocześnie grałam na telefonie w debilną grę w układanie kolorowych prostokątów. Taką, gdzie rządek ułożonych obok siebie klocków znika. Wszystko to raz na kanapie, raz na piłce, raz w wannie. Wypiłam hektolitr soku jabłkowego z wodą gazowaną. Wspominałam już, że cholernie bolał mnie brzuch? Było mi też cholernie gorąco. Lubię myśleć, że dzielnie znoszę ból, ale nikt nie patrzył, więc postękiwałam i popłakiwałam cichutko udając nawet przed sobą, że to z powodu tego co się działo w głupim serialu. Moje myśli ślizgały się pomiędzy zwrotami akcji w kiepskim scenariuszu, a znikającymi rzędami prostokątów. Jednak rozbijały się co jakiś czas o twarde przeczucie, że to co się dzieje z moim ciałem jest jakoś nienormalne. W szkole rodzenia mówili, że pierwsza faza porodu nie boli tak bardzo, jeśli kobieta się porusza. Skakałam na piłce, ćwiczyłam jogę z Sarą Beth z Youtuba, dalej nie czułam skurczów i wiecie co? To cholernie bolało. Zastanawiałam się czy nie jest może tak, że wszyscy się teraz źle czują i jest im cholernie gorąco, bo temperatura powietrza w Warszawie nawet w nocy trzyma się w okolicach 30 stopni. Może mi jest ciężej, bo jestem w dziewiątym miesiącu ciąży? Ciężko powiedzieć, pierwszy raz znalazłam się w tej sytuacji.


Po prawej na górze rekord ustanowiony w tamtej sesji 😎

W niedzielę nad ranem obudziłam i poprosiłam Franka, żebyśmy pojechali na KTG do Orłowskiego. Skurcze nie zostały zarejestrowane przez bezlitosną maszynę. A coś jednak bolało. Młoda Pani doktor łamała sobie nade mną głowę.
- Położyłabym Panią na patologii, ale mamy taki tłok! Żadnego wolnego łóżka. Na ten moment, gdyby faktycznie miała Pani skurcze musiałabym zrobić cięcie na korytarzu! Proszę objechać inne szpitale, może gdzieś Panią wezmą? Jeżeli nie to za 24h proszę wrócić do nas i trudno… zrobimy ten korytarz. Proszę się nie martwić! Gdzieś Pani urodzi.

Nie posłuchałam dobrej rady o nie martwieniu się. Nie pojechaliśmy też do innych szpitali. Pomyślałam, że pewnie histeryzuję, skoro mnie nie przyjęli, to pewnie to co czuję jest do wytrzymania. Cały dzień serial i znikające prostokąty. Potem cała noc to samo. Do świtu turlałam się po macie i umęczona wpełzałam na piłkę. Nadszedł poniedziałek i przyzwoita ósma rano. Nie chciałam być tą histeryczką z niedzieli, więc delikatnie obudziłam Franka i poprosiłam, żeby poszedł do Rossmana po wkładki higieniczne. Zmieniałam je co chwila wypatrując śladów śluzu, albo krwi. Jednak nie było nic. Kiedy Franek poszedł dla mnie po zakupy w końcu znalazłam w majtkach „czop śluzowy” (przepraszam wszystkich, którzy czytają ten wpis jedząc śniadanie). Zadzwoniłam do Mamy i do wujka ginekologa. Uspokajali, że czop śluzowy może odejść nawet na kilka dni przed porodem. Kiedy Franek wrócił skręcało mnie z bólu.
- Jedziemy do szpitala - powiedziałam mu w progu.
- A mogę się umyć? 
- Masz 4 minuty.

Nie obchodziło mnie już nic. Jeżeli nie rodzę to znaczy, że dziecko umiera, albo ja umieram. Tego co się ze mną dzieje nie da się znieść. W samochodzie ustaliliśmy, że skoro u Orłowskiego korytarz, a ja podejrzewam, że naprawdę rodzę (bo co to może być innego, skoro jestem w dziewiątym miesiącu ciąży?) to teraz wreszcie mamy szansę by nas przyjęli na Trojdena. Mi było już wszystko jedno, gdzie pojedziemy, bylebyśmy tam byli TERAZ! Ale Franek, który kiepsko znosi upały śpiewał do melodii z radia słowo „kliiimaa klimaaatyzaaa cjaaaa”.

Na Trojdena na KTG znów nie wyszły skurcze. Przyszedł lekarz obejrzeć wyniki badania i mnie. Okazało się, że mam już spore rozwarcie (jeżu mam nadzieję, że już dawno skończyliście tę kawę i kanapki) i zdziwiony powiedział, że dziwi go że na KTG nie ma skurczów które on widzi gołym okiem. Przez cały czas obolała i jakby w koszmarnym śnie zastanawiałam się co jest? Czy tak fatalnie znoszę pierwszą fazę porodu? Czy w ogóle nie rodzę tylko jestem pierdolnięta? Czy mnie tu zostawią? Czy wracamy do domu, do serialu i prostokątów?

Dostałam stosik papierów do podpisania i opaskę na nadgarstek. Kiedy położna zakładała mi ją na rękę poczułam jakby przyszedł do mnie list z Harvardu, że zapraszają mnie na studia. TAK!!! Jesteśmy bezpieczni! Zostajemy! Dopilnują tu, żebyśmy żyli (długo i szczęśliwie!).

Nieprzytomni ja z bólu, Franek z przerażenia, obydwoje z ekscytacji zabraliśmy szpitalne torby i pojechaliśmy parteru na piętro, z Izby przyjęć na oddział położniczy.



zgadnijcie kto ma bilety na podróż statkiem Enterprise ;)

4 komentarze:

  1. ten odcinek najlepszy!Napęcie w zenicie. Dawaj szósty

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry odcinek, może mi jest ciężej bo jestem w dziewiatym miesiacu ciaży - tu się zaśmiałem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe dzięki Mateo! Ty to wiesz, kiedy zastawiam śmiecho-pułapkę ! :D

      Usuń