Lato 2015 było
naprawdę gorące. Najpierw zamknęłam nieźle prosperującą firmę co w teorii miało
oznaczać, że „już wyjeżdżamy“. Chwilę potem obroniłam pracę magisterską. W tym
samym tygodniu jednocześnie, choć w różnych lokalizacjach zepsuli mi się
samochód i narzeczony (Franek opisał swoją przygodę tu, peugeocik nieubłaganie milczy). Wreszcie bez samochodu i narzeczonego przeprowadziłam się
do pięknego, wielkiego mieszkania, które kiedyś ma być nasze, ale póki co
należy do banku. Ten ładunek emocji i wysiłku fizycznego sprawiły, że
jesień spadła na nas nagle. Mi konkretnie spadła na kręgosłup, który na rentgenie okazał się uszkodzony i teraz muszę z tym żyć.
Tu mieszkaliśmy przez dwa miesiące i tu mamy nadzieję wrócić za dwa, trzy lata (fot. Franek) |
Tyle o tym co było. Ważniejsze jest to co jest, ewentualnie to co będzie. Ruszamy za trzy tygodnie. Nie będzie nas trzy miesiące. Zaczynamy i
kończymy tę pierwszą wielką wycieczkę w Meksyku. Po drodze chcemy odwiedzić
Gwatemalę, Belize i Kubę. Ale jeszcze zobaczymy w którym kierunku poniesie nas
wiatr, co nam strzeli do głowy, jak sprawy się potoczą i co z tego
wyniknie. Tak czy owak, będzie świetnie i możecie być pewni, że wszystko (poza
tajemnicami i scenami łóżkowymi) opiszemy na blogu.
Teraz odpowiedź na pytanie jak długo pakuje się życie: Otóż to zależy
od wyjeżdżającego.
Mi i Frankowi „pakowanie się“ zajęło trzy lata.
Pokonaliśmy
wiele przeszkód by móc wyjechać na rok, albo (chętniej) na dwa lata. Pierwszą
było uzbieranie wystarczającej ilości pieniędzy (o tym ile to jest
wystarczająco dużo napiszemy kiedyś indziej, bo do tej pory nie jesteśmy
w stanie ustalić wspólnej wersji). Rozkręciliśmy w tym celu niezłe dorywcze
biznesy, na dodatek każdy swój osobno. Dorobiliśmy się w tym czasie kasy, sporego kredytu, ale żadnych dzieci, ani zwierząt (choć zwłaszcza te drugie kusiły
spoglądając smutno z facebook‘a). Wreszcie udało się nam wynająć nasze
mieszkanie ludziom z Poznania (tę cechę uznajemy za wysoce wartościową u
najemców).
Pewnie
myślicie, że skoro ma się to wszystko załatwione, to pozostaje odliczyć siedem par
majtek, spakować klapeczki, szybkoschnący ręcznik i podskakując z radości ruszyć w drogę.
W każdym razie
ja tak pomyślałam. Ale nie do końca
miałam rację. Wszystko się
udało, a mi się zrobiło
strasznie smutno.
Na początku myślałam,
że to wina jesieni, sposobu jakim UE radzi sobie z kryzysem migracyjnym, albo
ewentualnie bolących pleców. Jednak ostatnio kilka osób zwróciło mi uwagę, że
nie wyglądam na zadowoloną z...naszego wyjazdu. Bardzo mnie to zaskoczyło i
nieco zdenerwowało. Zdaje się, że wszystkim odpowiedziałam, że się mylą. Zdaje
się, że nie do końca mi uwierzyli.
Musiałam się
lepiej zastanowić nad tym dlaczego tak wyglądam i dlaczego ktoś może mi nie wierzyć,
kiedy mówię prawdę. I po namyśle doszłam do wniosku, że bardzo się cieszę
z wyjazdu, tylko nie dodaję, że jest mi jednocześnie przykro, że
jedziemy „tylko“ na trzy miesiące. Nawet teraz strasznie mi głupio kiedy to piszę. Po prostu boję się urazić uczucia innych. Zwłaszcza tych, którym ciężko jest wyjechać raz do roku, na kilka dni nad polskie morze
(doskonale to rozumiem, bo szczerze powiedziawszy mi też jest trudno to zrobić). Co więcej jestem przekonana, że kiedy już naprawdę odliczę siedem par majtek, spakuję klapeczki, szybkoschnący ręcznik i wsiądę do blablacar, który zawiezie nas na lotnisko, to nie będzie mi już ani trochę przykro. Ale ostatnich parę dni czuję się dziwnie.
Myślę, że „pakowanie się“ czyli budowanie oczekiwań wobec wymarzonego wyjazdu
przez lata, to niebezpieczna praktyka. Zarazem być może nigdzie i nigdy byśmy nie pojechali gdybyśmy się tak długo do tego nie zabierali.
Ciągle mam nadzieję, że siłą rozpędu tuż po powrocie z Meksyku, po serii towarzyskich spotkań i zabiegów firmowych będziemy mogli wyjechać znowu.
Ale bardzo się
boję przepakowywania plecaków ;).
Cóż... problemy
pierwszego świata.
Idę odliczać waciki, witaminy i skarpetki.
Już wkrótce ruszamy i zobaczmy co
z tego wyniknie!
Ok przyłapana. W tym roku udało się nam wyjechać na kilka dni nad morze. (fot. Zuzia T.) |
p.s. Zarówno Franek jak i peugeot mają się już dobrze!
Jeśli wybieracie się na kajaki to zdecydowanie przydadzą wam się worki wodoszczelne na kajak. My bylismy w tym roku i nie mieliśmy worków. To był błąd, bo wszystko było zmoczone. Ale to był nasz pierwszy spływ i nastepnym razem będziemy madrzejsi.
OdpowiedzUsuń