piątek, 9 listopada 2018

Obchody [Franek]

fot. Misia Przeradzka
Bardzo się cieszę, że jestem Polakiem, który żyje w wolnej Polsce. Poważnie, wiem że to brzmi bardzo patetycznie, ale jak już się pochylę nad tym tematem (co przyznaję, robię rzadko) to się szczerze cieszę. Zwłaszcza, gdy myślę o alternatywach jakie mieli nasi przodkowie. 
Z drugiej strony, jeszcze bardziej bym się cieszył jakbym mógł być Europejczykiem w Zjednoczonej Europie, a już najbardziej Człowiekiem na Świecie. Ci przodkowie z poprzedniego paragrafu nie mieli na coś takiego cienia szansy, więc niepodległa Polska była całkiem rozsądnie szczytem ich marzeń. Myślę, że nasze marzenia mogą sięgać znacznie wyższych szczytów. Lew to już w ogóle ma na to realną szansę, o ile my zrobimy mu pod to dobry grunt. 
Robienie gruntu sprowadza się, w wielkim uproszczeniu, do zaprzyjaźnianiu się i byciu miłym dla ludzi z innych państw i kontynentów oraz unikaniu robienia sobie wrogów tamże. No a jak człowiek mówi, że jedna religia, rasa, czy narodowość są lepsze od innych to generalnie robi sobie wrogów. Co więcej, żeby Lew miał jakkolwiek suchy i żyzny grunt i świeże powietrze to już w ogóle musi mieć przyjaciół dookoła świata. Bo nawet najsilniejsza, najbielsza i najbardziej wierząca w jednego Boga Polska własnymi siłami klimatu planety Ziemia nie naprawi. 
Naród, a co jest z nim powiązane, nacjonalizm, nie były od zawsze. To wynalazki. Jedni wynajdywali koło, kolejne prawa fizyki, bomby jądrowe a inni sprawiedliwość, systemy społeczne, ustroje polityczne. To nie jest mój pogląd czy teoria, to dobrze ugruntowana wiedza w nauce więc nie będę się rozpisywał. W skrócie naród był potrzebny, żeby duża grupa ludzi, która nie ma ze sobą bezpośredniego kontaktu mogła efektywnie współpracować zamiast szkodzić sobie nawzajem. To ma jak najbardziej sens, ale przy okazji narody szkodziły na potęgę innym narodom. Żeby naród mógł działać sprawnie musiał istnieć cały system, do czego potrzebne były, oprócz idei, rozwój technologii i sprawna komunikacja. Z tego powodu narody mogły zaistnieć dopiero w konkretnym momencie historii, różnym dla różnych miejsc na Ziemi. Teraz ten moment jest inny i możliwości są inne. Technologicznie jesteśmy w stanie współpracować na dużo większą skalę niż nasi pradziadkowie. Zresztą wiele z nas podróżowało, pracowało i kształciło się zagranicą i przekonało się, że tam z reguły nie żyją wrogowie narodu polskiego tylko Ludzie. Dosyć podobni do nas jak się im bliżej przyjrzeć. 
W związku z tym super, że świętujemy niepodległość i jesteśmy wdzięczni naszym dzielnym przodkom, ale nie róbmy tego w opozycji do jakichkolwiek „innych”. To naprawdę nie ma teraz sensu. Czysto pragmatycznie, my tych innych potrzebujemy żeby samemu żyć dobrze, zdrowo i bezpiecznie. W związku z tym wdzięczność ma moim zdaniem jak najbardziej sens, ale z dumą mam już pewien problem. Nigdy podróżując po świecie nie wstydziłem się, ani nie ukrywałem że jestem Polakiem, ale też nie sugerowałem komukolwiek gdziekolwiek, że fakt bycia Polakiem czyni mnie jakkolwiek lepszym od Niepolaka. 
Kiedy byłem mały, moja mama była bardzo znaną osobą. Z tego, i wyłącznie z tego powodu, mnóstwo obcych osób było dla mnie wyjątkowo miła i życzliwa. Na początku myślałem że wszyscy tak mają, ale jak się zorientowałem że zupełnie nie, to poczułem że coś jest mocno nie w porządku. Bo, chociaż moja mama pięknie śpiewa i pisze, to ja wtedy nawet nie umiałem pisać, a śpiewać nie umiem do dziś. No więc byłem i jestem dumny z mamy, ale też nie mam z jej zasługami absolutnie nic wspólnego. One są zupełnie niezależne ode mnie i nie należy mi się z ich racji nic. Mama pisze swoją historię, ja swoją. Dla równowagi kilka lat później dowiedziałem się też, że miałem jednego naprawdę okropnego przodka i że trochę osób żywi do mnie szczerą nienawiść i życzy mi jak najgorzej dlatego że on robił okropne rzeczy ich przodkom. A ja nigdy go nawet nie poznałem, zupełnie nie czuję się winny i uważam, że tak jak nie mam prawa sobie przywłaszczać zasług mamy, tak nie mam obowiązku czuć się winnym za przodka. 
Nacjonalizm natomiast i duma z przynależności do jakiegoś narodu to jest trochę taka rzecz jak z tą mamą. Jesteśmy dumni z czegoś, co nie jest naszym osiągnięciem i poniekąd przy okazji wspominamy jak Nasi wygrali z Nimi. Tylko, że ja osobiście z nikim nie musiałem wygrywać (na szczęście i dzięki tym przodkom) i nie wolałbym, żeby jakiś Niemiec nie chodził w pochodach, w których by świętował, że kiedyś oni wygrali z nami. Od tamtych czasów minęło wiele lat i piszemy teraz kolejne strony historii świata. To co decyduje o naszej wartości, to to co robimy my sami, a nie to co zrobili nasi przodkowie. Ich zasługi nie są nasze, choć często kusi przywłaszczanie ich sobie. Do nas należy rozwijanie się i polepszanie planety tu i teraz razem z ludźmi z całego świata a nie wspominanie że pod Grunwaldem spuściliśmy Niemcom łomot. Tak rozumiem patriotyzm, a jeśli Polska trochę ściemni karnację i postawi po drodze jakiś meczet tu i tam to nie będzie koniec świata. Świat, ten rozwinięty, się laicyzuje, tak kościoły jak meczety pustoszeją. Dzieci rodzi się coraz mniej i dobrze, bo jest nas zdecydowanie za dużo. Klimat się zmienia, migracje zawsze były, a będą tylko większe. To są wyzwania współczesności, to jest nasz substytut Wielkiej Wojny. 
11-ego listopada pójdę pewnie na spacer do Lasku Bielańskiego. Albo na Kępę. Na pewno nie chcę znaleźć się jakkolwiek blisko napisu „śmierć wrogom ojczyzny”, bo właśnie takimi napisami się tych wrogów tworzy, a idąc obok, udziela się im milczącego poparcia. To jest wesołe święto i zrobię co w mojej mocy, żeby dać tego dnia trochę uśmiechów rodzinie i ludziom, których spotkamy po drodze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz