piątek, 6 października 2017

Wielka Wycieczka będzie jeszcze większa [część 3 - "goście" / Misia]

Osiem lat temu dodała mnie do znajomych dziewczyna z Malezji. To było w czasach, kiedy Facebook nie służył mi do wymiany ogłoszeń o wynajmie mieszkań i publikacji postów w obronie demokracji. Chodziło przede wszystkim o kontakt z ludźmi, z którymi nie mogłam się spotkać na co dzień w Warszawie. Sporo się od tego czasu zmieniło (teraz już nawet z sąsiadami nie zdążam się  regularnie widywać - pozdrowienia kochana Gosiu!) ale drobniutka Es zawsze już "gdzieś tam" była. Zamieszkała w kąciku mojej świadomości. Raz komentowała moje zdjęcia, raz ja jej, aż na początku tego roku pierwszy raz wymieniłyśmy dłuższe maile. Es z przyjaciółką wybierały się w podróż po Europie i zapytały, czy uda nam się spotkać w Warszawie. Leżałam wtedy w łóżku w samym począteczku zagrożonej ciąży i podekscytowana zaprosiłam dziewczyny, by zatrzymały się u nas w domu. Dobrze jest mieć w perspektywie jakieś przyjemne plany i o ile posiadanie dziecka wydawało mi się jednym z tych zdarzeń, o tyle o porodzie wolałam nie myśleć. A tak się złożyło, że nasze Malezyjki chciały przyjechać dokładnie w dniu, w którym miał urodzić się Lew.

(od lewej Florence, Misia i Lew, Es, Franek, Tommy)


Zimą Franek poinformowany o tym, że zaprosiłam do domu "ludzi z Facebooka", skomentował mój plan jedynie krótkim "dziwny pomysł". Kilka miesięcy później w środku upalnego lata nasze mieszkanie miało dalej 48 m2, a liczba gości urosła do trzech. Miałam już ogromny brzuch i plan, żeby ulepić sto ruskich pierogów na powitanie owych gości. Franek popatrzył na mnie, na mąkę, ziemniaki, twaróg i cebulę i powiedział "bardzo dziwny pomysł".

Potencjał anegdotyczny goszczenia trójki Azjatów w terminie porodu i zbliżające się spotkanie z pierworodnym wprawiły nas w znakomity nastrój. Trzeba tu powiedzieć, że Franka i mnie łączy wiele, a jedną z tych rzeczy jest kipiąca w brzuchu radość z nietypowych połączeń zdarzeń i ludzi, a także upodobanie do uczestniczenia w niedorzecznych sytuacjach. Przykładem może być kwietniowy ślub na parkingu park and ride, podróż poślubna do Kirgistanu i miesięczne wczasy z niemowlakiem w Tatrach... w październiku.

mmmm ruskie ;) zdjęcie zrobiła Es Yoon

Dziewczyny i chłopak przyjechali do nas pociągiem z Berlina na dwa dni. Chodziliśmy sobie po mieście, siedzieliśmy na trawie, jedliśmy jagodzianki i piliśmy kawę. Gadaliśmy o tym jak się żyje Polakom w Polsce, a jak Malezyjczykom w Singapurze. Fajnie było i zwyczajnie. Wybraliśmy się na egzotyczną dla nich wycieczkę do warszawskiego supermarketu. Byliśmy też na Wiślanych Bulwarach i na dachu BUW-u. Tommy patrzył na mnie z niedowierzaniem, kiedy wdrapywałam się z brzuchalem po tych wszystkich ażurowych schodkach i powiedział "Obserwując Twoje ciążowe wyczyny doznaję kulturowego szoku! Czy nie powinnaś już leżeć w łóżku?"

fot. Es Yoon

Następnego dnia ruszyli w polskie góry. Po haju radości z odwiedzin zagranicznych gości, czyli jednej z moich ulubionych form podróżowania, faktycznie się położyłam. Trochę do łóżka, a trochę do wanny. Nie mogłam zasnąć. Prawie nie spałam przez dwie noce i jeden dzień. To było dosyć męczące i na finiszu bolesne, ale zwiastowało nadejście kolejnego gościa! Magicznego przybysza z innej planety.

Miesięczne wczasy w Kościelisku. Tata Franek i latający Lew

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz