piątek, 20 października 2017

Instarodzice i dlaczego mam nadzieję, że nimi dla Was nie będziemy [Misia]

Bywają dni, w których mam się za nie wiadomo kogo. Mądra jestem i ładna. Widzieliście mnie wtedy, bo właśnie w takim momencie cyknęłam sobie selfi. Bywają też takie, kiedy wszystko się sypie. Wyglądam jak jaszczur z kosmosu* i nie pamiętam tabliczki mnożenia. Takiej możecie mnie nie znać, bo bardzo się staram by nikogo znajomego w tym stanie nie spotkać. Z tego co zaobserwowałam, moje samopoczucie i samoocena nie zawsze mają proste przełożenie na cieszące, lub zasmucające fakty. Trochę to wynika z chaosu codzienności, na którą czuję, że mam umiarkowany wpływ. Ale trochę też winię swój styl życia. Albo nazwę to ładniej jak na okładce magazynu - winię swój lajfstajl!


godzinka pod opieką Taty ;)

Regularnie pomiędzy pracą i posiłkami rozmyślam nad tym, jak pięknie żyją inni ludzie. Napadają mnie takie refleksje kiedy leżę zawinięta w burrito z kołdry, albo siedzę na kiblu. Albo gdy jem o 13:00 śniadanie, którego nie warto fotografować. Przesuwam palcem (którego paznokieć już półtora roku nie miał do czynienia z manicure) piękne obrazki z internetu. A tam: wakacje zagranico, koktajl owocowy, płaski brzuch, nowe ciuchy, hybrydowe pedi, idealna cera, piękna pościel, uśmiechnięte dzieci, przystojni mężczyźni. Z pościelowego burrito sięgam po chusteczki, żeby wysmarkać swój za wielki, wiecznie atakowany przez alergeny nochal. Powoli zaczyna mi się robić przykro, bo jak odwrócę wzrok od telefonu, to widzę totalny burdel w domu, albo te swoje ohydne pazury. Choć mam dość tego kontrastu, jakoś nie mogę się powstrzymać i przesuwam obrazki dalej. Wysportowany apetyczny tyłek, kasza przyrządzona tak, że ma się ją ochotę zjeść (bo umówmy się kto chce jeść kaszę, kiedy ma też do wyboru kluseczki**…no właśnie!), nowe buty, przebiegnięty maraton, zęby bez dziur, długaśne rzęsy, tańce na weselu, otwarcie nowej knajpy.

Jeśli trafię z tymi obrazkami na dzień, w którym czuję się silna (bo Lew dał mi pospać w nocy, a moje włosy z niewiadomych przyczyn układają się ładnie, a nie wypadają zatykając odpływ w wannie), to działa to na mnie motywująco. Obiecuję sobie zapisać się pięć razy w tygodniu na fitness z bobasem, jeść regularnie kaszę i kiełki fasoli mung. Zamiast ptasiego mleczka. W nocy zrobię w końcu swoje graficzne portfolio! Będę to wszystko fotografować i cały świat zobaczy i dowie się jak „ogarniam” życie i macierzyństwo!

Z kolei jeżeli trafi na dzień gorszy, to tak długo oglądam te piękne widoki, aż dojdę do wniosku, że zmarnowałam życie. Że nie mam i nie będę już nigdy miała pracy i pieniędzy. Że jestem chora na ciele i umyśle, a ta mała kłótnia z Frankiem to prawdopodobnie początek kryzysu, który doprowadzi nas do rozwodu i bankructwa. Że to ostatnie w zasadzie już się zbliża, bo mamy ten straszny kredyt na mieszkanie i dziury we wszystkich skarpetkach. A to dlatego, że chcąc się czuć lepszym człowiekiem zrezygnowałam z kupowania tanich skarpet w h&mie. A jak widzę ceny tych „porządnych” to się wściekam! Przecież mnie na nie nie stać, bo (zacznij czytać ten akapit od nowa).

Na moje szczęście z insta-umysłu wyrywa mnie płacz syna. Zrywam się, wyplątuję z kołdry, albo na szybkości podciągam majty i spodnie, albo porzucam talerz niedojedzonych klusek z pesto. Gnam do kołyski, albo wózka, bo moje maleństwo zapłakało. Być może synek nie przestanie „marudzić” przez najbliższe dwie godziny. No chyba, że będę go nosiła na rękach, bujała na piłce, robiła do niego miny na przewijaku itp. itd. W tym czasie jeśli uda mi się wykonać jakąś akrobację, to być może włączę sobie audiobooka, albo dojem ten porzucony makaron. Potem jak zaśnie zajmę się spieraniem jego kupy z ciuszków i pieluszek, czyszczeniem garnka, ogarnianiem zasyfionej chałupy, albo pomyślę: „obożeee w ogóle o siebie nie dbam! Lepiej posmaruję kremem twarz i bliznę po cesarce!”. Wszystkie te czynności z pewnością przeplotę sprawdzaniem facebookowych powiadomień, albo przewijając obrazki na Instagramie. Ten przegląd zajmie mi pewnie tyle samo czasu co pranie kupska i zmywanie. I ciekawe, w którą stronę tym razem popchnie moje myśli?

Podsumowując, może komuś kto przeglądał z wierzchu nasz fanpage, albo instagramowe profile wyda się, że jestem tą dziewczyną, która ma wysportowanego męża i spokojne „zen” niemowlę. Zasmuci się w burrito z kołdry, że ja to rano parzę sobie kawkę z kardamonem w oldschoolowej kawiarce, że moje dziecko w tym czasie śpi w drogim wózku na ganku, gdy piszę sobie posty na bloga w górskiej chatce z Pinteresta***. Otóż nie smuć się drogie burrito! Jestem tą osobą parę chwil dziennie i… cały czas na fotkach. Możesz spokojnie przyjąć, że połowę czasu mam wspaniale, a drugą połowę przerąbane.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie zachęcam nikogo, w tym siebie, do narzekania. Nie zniechęcam też do zdrowego jedzenia, dbania o paznokcie, a nawet posiadania konta na Instagramie. Chciałabym tylko powiedzieć Wam i sobie, że nie ma co dawać się porywać ocenom i porównaniom w jakieś smutne miejsca. Nie chciałabym też przykładać ręki (a w zasadzie fotki) do mydlenia komuś oczu, że gdzieś są idealne rodziny, co mają nieskazitelnie pozytywne życie i same dobre przygody. Dlatego piszę te ironiczne teksty na bloga, w tym te słowa. Plus jakiś czas temu postanowiłam, że pozwolę Frankowi na publikowanie zdjęć, na których widać że nie schudłam jeszcze po ciąży, że już mam zmarszczki, a jeszcze nie nauczyłam się porządnie malować. Ironiczne jest w tym wszystkim to, że przypuszczam, że pewnie Wy ocenicie mnie dużo mniej surowo niż ja siebie. Może powiecie nawet „Gdzie te wstrętne zdjęcia? Dla mnie wyszłaś dobrze!”. Z góry i z gór Wam dziękuję. Patrzmy z dystansem i śmiejmy się razem z insta-życia. Na zdrowie!



*niby jaszczury z kosmosu rządzą światem, ale urodziwe nie są
** OK Magda! OK Mateo! Franek woli kaszę gryczaną od klusek. Ale nieee o taaaakiej kaszy piszę. Chodzi o quinoa i amarantus ;).
*** Wózek jest używany, chata wynajęta po znajomości :)

4 komentarze:

  1. idealnego zycia nie ma nikt
    kazdy bywa zmeczony, smutny, zly bo cos nie wyszlo
    zycie


    https://w-malym-lesnym-domku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, ale powiem z osobistego doświadczenia, że czasem ciężko wyjrzeć ze swojego dołka, rozejrzeć się i dostrzec tę oczywistą sprawę ;)!
      Zwłaszcza jak znajdzie się odpięte od rzeczywistości punkty odniesienia.

      Usuń