Wybaczcie jakość. To pierwsze zdjęcie które zrobiłam w Brazylii w 2010 roku. Przedstawia orła, którego uszyła dla mnie na drogę Karo Koto. W tle widok z mojego pokoju w domu Clary w Sao Paulo.) |
W wakacje po pierwszej klasie liceum za (ogromną dla nich kwotę) ponad 3000 zł rodzice kupili mi bilet lotniczy na obóz międzynarodowy w Finlandii. Płakałam na lotnisku i cały lot do Helsinek. Niby chciałam tam lecieć, ale kiedy to się faktycznie wydarzyło, potwornie się bałam rozstania z domem. Finlandia była na samym końcu świata i "gdyby coś poszło źle, może nigdy bym nie wróciła do siebie".
Teraz wydaje mi się niesamowicie zabawne, że mogłam tak myśleć. Ale mówię to z perspektywy następnych 13 lat podróży i przygód (w kilku przypadkach znowu samotnych). Może gdybym nie odważyła się na tamtą wycieczkę, to dalej uważałabym, że Finlandia jest trochę straszna i bardzo daleko. A dziś leżę w łóżku na Kabatach z laptopem na brzuchu i żaden kraj nie wydaje mi się odległy. Tylko podróż "tam" mniej, lub bardziej męcząca i kosztowna.
Poza granicami Polski zobaczyłam setki miejsc do których chcę wrócić. Poznałam dziesiątki ludzi za którymi tęsknię. Jadłam przepyszne rzeczy, których smak czuję jeszcze na języku. Nigdzie jednak nie pomyślałam, że "tu mogłabym zostać na zawsze". Nie dlatego, że tym miejscom czegoś szczególnego brakowało. Po prostu kocham moją rodzinę, język polski i naszą denerwującą mentalność, gorzkie poczucie humoru, zadziorność, pierogi (mimo, że po zwiedzeniu wcale niedużej części świata okazało się, że robimy sporo brzydsze niż inni), jeść kaszę gryczaną i barszcz (który wielu zagranicznych znajomych brzydzi). Bo wszędzie indziej byłabym "inna" (choć w wielu miejscach bycie białym to wyjściowo niezła pozycja), a tu jestem wśród "swoich" i "u siebie".
Od niespełna roku myślę, że to już nie jest ta sama prawda co wcześniej. To jak potwornie spolaryzowało się nasze społeczeństwo wpędza mnie w poczucie osamotnienia, tu w domu na moim blokowisku. Nie widziałam nigdy wcześniej tak publicznej, powszechnej i "tolerowanej" nienawiści do obcych ludzi. Bardzo ciężko mi jest się oprzeć wrażeniu, że to jest pęknięcie, którego nie da się skleić, rana która się nie zagoi i rozlane mleko nad którym trzeba płakać, bo nowego długo nie będzie. Patrzę na ludzi w metrze i zastanawiam się czy to "nasi" czy "tamci". Ostatnio zobaczyłam chłopca z piękną, smutną, semicką buzią, w kurtce miał wpinkę "śmierć wrogom ojczyzny".
oh, jakie tosmutne...
OdpowiedzUsuńChyba jeszcze smutniejsze jest to, że stało się tak nie tylko w Polsce :(. Jakoś trzeba będzie odzyskać nadzieję i wrócić na dobrą drogę.
Usuń