poniedziałek, 26 września 2016

Kirgiski rynek motoryzacyjny i rzucanie kozą do studni. [Franek]


Nie dojechaliśmy do Tamchy.
Kiedy zaczynam to pisać, siedzę w pociągu relacji Berlin-Warszawa. Chwilę temu pasażerka zapytała panią z obsługi, czy są tu gdzieś gniazdka.
- a gdzie tam proszę pani! Ten pociąg to jakaś pomyłka w ogóle jest. Ciagle coś się psuje, nie ma gniazdek, niczego nie ma, aż wstyd mi za to wszystko. Porażka po prostu. 
Koniec wakacji. Wracam z podróży poślubnej, swoją drogą bez żony.

Naprzeciwko mnie siedzi Azerka, która z mężem Niemcem mieszka w pięciogwiazdkowym hotelu w Warszawie. Mieszka, bo mąż ten hotel prowadzi. Ma mocno zaawansowanego raka, ale wygląda dobrze, uśmiecha się i rozmowa umila monotonną podróż. Wraca prosto z chemii (z Niemiec…) i kilka dni później spotkamy się z nią i jej mężem na kolacji. No, ale ja nie o tym miałem. Będzie w koniach, jeziorach i rzucaniu kozą. I o kirgiskich samochodach.

sobota, 10 września 2016

Z Altyn Arashan do jeziora Ala-Kol - wersja romantyczna, a po niej umiarkowanie rozważna [Misia]


Po półtora dnia wędrówki i mroźnej nocy w namiocie stoję na szczycie. Przede mną i za mną rozpościera się widok na łańcuchy gór, polodowcowe turkusowe jezioro, złote od słońca kamyki. Pogoda jest wymarzona - niebo czyste z wyjątkiem białych leciutkich chmurek. Uśmiecham się, ale wcale nie z powodu tego widoku. Uśmiecham się do środka. Postawiłam tysiące niepewnych kroków, żeby tu stanąć i jestem. Ale tak naprawdę to nie jest mi potrzebne do niczego poza scenografią do nowej profilówki dla Franka. Przypomniało mi się coś, co wiem od jakiegoś czasu. Ilekroć wchodzę długo pod górę, to całą drogę jestem u siebie.